Tegoroczna sztafeta w parku to zdecydowanie jeden z najważniejszych i najfajniejszych biegów, w jakich kiedykolwiek wzięłam udział. A już na pewno najbardziej wyjątkowy.

Piąty miesiąc ciąży i udział w sztafecie? To chyba nie brzmi najlepiej. A jednak zdecydowałam się na to i ja, i drużyna Biegaczy. Ok, pomysł może jest odrobinę ekscentryczny. Ani ja nie byłam w stanie zapewnić drużynie przyzwoitego wyniku, a i pewnie znalazłoby się wiele rozrywek, które bardziej przystoją ciężarnej kobiecie. Tylko czy aby na pewno aż tak przyjemnych?

Założenie było takie: biegnę 5 km na ostatniej zmianie (ta z reguły przypada w udziale najmocniejszemu zawodnikowi, tym razem zadecydował mniejszy tłum na trasie), utrzymuję spokojne tempo, mam gdzieś jaki będzie wynik i kontempluję okoliczną przyrodę. Tutaj należą się wielkie podziękowania dla mojej drużyny. Chociaż każdy z nich dał z siebie wszystko, nie mieli problemu z tym, bym pobiegła tak, jak mogę zaniżając im znacząco wynik. Jesteście super!

Można byłoby postawić pytanie, co takiego wyjątkowego widzę w truchtaniu po parku. Zacząć trzeba od tego, że nie uważam ciąży za szczególnie interesujący okres w życiu kobiety. Człowiek tyje jak jeszcze nigdy dotąd, nastrój zmienia się jak w kalejdoskopie, sprawność fizyczna spada na łeb na szyję, a lista rzeczy, których robić nie należy ciągnie się w nieskończoność. I chociaż produkt finalny jest wyczekiwany i już kochany przeze mnie i mojego męża, sama ciąża nie jest stanem godnym polecenia. U mnie np. przyczyniła się ostatnio do beznadziejnego samopoczucia.

A sztafeta wszystko zmieniła. Już spotkanie się ze świetnymi ludźmi, których na co dzień „widuje” się tylko w necie i fantastyczna, sportowa atmosfera wystarczyły, by uznać ten dzień za wyjątkowo udany. Biegło się lekko i przyjemnie, przez cały czas towarzyszył mi Krasus (dzięki!), a pozostali członkowie obu drużyn zapewnili mi najbardziej niesamowity doping na trasie, jaki kiedykolwiek widziałam – dziękuję! To dość dziwne uczucie: truchtać w tempie 6:30, kiedy mijają mnie dziesiątki osób wypluwających sobie z wysiłku własne płuca. Nie miałam jednak pokusy, by przyspieszać. Jedynie na samym końcu poczułam spory niedosyt i chęć przebiegnięcia co najmniej jeszcze jednej takiej piątki. Ta potrzeba będzie jednak musiała trochę poczekać.
Mojego biegu nie da się oceniać w kategoriach sukces-porażka, bo zupełnie nie o to tutaj chodziło. Mój czas: 34:02 nijak ma się do mojej życiówki i pewnie jest jednym ze słabszych w całych zawodach. Jednak zupełnie wystarczył, by dać mi przekonanie, że jak na piąty miesiąc ciąży mam naprawdę przyzwoitą formę. I po porodzie będę w stanie w miarę szybko wrócić do aktywności fizycznej, dawnej figury i kondycji. No i aspekt towarzyski tego dnia – po prostu nie do opisania. Wspólna praca na jeden wynik niesamowicie integruje. A moja drużyna poszła o krok dalej i dała mi zwolnienie z walki o dobry czas, za co jestem im bardzo wdzięczna. I przekazali mi tyle pozytywnej energii, że powinno starczyć co najmniej na trymestr!